Witam, od jakiegoś czasu zdolności pasywne broni są długie jak tekst na kartach w yu gi oh, więc zastanawia mnie jedna rzecz - mianowicie jaka jest wasza opinia, czy powinno być podejście bardziej hearthstonowe tj. minimalizm w tekście, a interakcje są domyślne i intuicyjne, czy też bardziej w formacie yu-gi-oh, czyli obecnym, tj. wytłumaczenie wszystkiego jak krowie na rowie z uwzględnieniem szczegółów?
Moje przykładowe propozycje zmiany tekstu pasywek, miały być ogólnie krótsze, ale wyszły zbyt śmiesznie żebym już je zmieniał:
.
A gdy różdżka w dłoni zadrży, los ci sprzyjać pocznie —
pomyślność niczym łaska bogów spłynie na pięć chwil.
Z każdym uderzeniem miecza, gdy celnie wymierzone,
wypija duszę wroga — lecz tylko tyle, ile potrzeba,
nie więcej niż pozwala mu los przeciwnika.
Lecz bossowie? Ci są z marmuru.
Wstaję... i różdżkę dzierżę.
Uderzam... i drżą cienie wokół mnie.
Bo jeśli więcej ich niż nas,
to los ich wiąże paraliżem —
na chwilę, dwie, może cztery,
jak wiatr zależny od liczby ciał.
Nie czas to na krytyki i błyski!
Lecz gdy wróg nadchodzi,
zaklęcia dwa wystarczą,
by zadać cios jeden —
taki, co waży trzykrotność twej magii,
i ani razu więcej, nim znów powrócisz
do szeptów czarów.
Hej, różdżka jak diabła laska,
strzelasz czarem – leci łaska:
mróz? zwalnia, wiatr? przeklnie,
ogień? ślepnie, ziemia? nie drgnie!
Ale tylko czasem, no – raz na sześć.
Kto nie ryzykuje, ten nie czaruje, ziomek!
Jak liść, co spada na ślepo wśród wichru,
tak twoje obrażenia rosną... albo nie.
Szczęście — to złudna mgła:
gdy masz go więcej, zyskasz trzydzieści;
gdy mniej — dostaniesz piętnaście, jakby świat się litował.
Ale i to może nie wystarczyć.
A gdy zdrowie z ciała uchodziło jako woda przez palce,
berło, jeno w mocne ręce wzięte, uczyniło rzecz cudną:
każde zaklęcie, jak modlitwa w pożodze,
przynosiło skupienie i siłę,
a im większy czarownik, tym więcej many powracało.
I jeśli już był skupiony — jeszcze więcej!
Jakby sam Wołodyjowski szeptał mu do ucha.
Oto zimny dar z mroźnych krain —
regeneracja spływa jak śnieg cichy, przez cztery tchnienia czasu.
A jeśli cały strój północny wdziany,
pierwszy czar przynosi dary:
więcej zdobyczy, mniej doświadczenia.
Lecz tylko wśród prostych potworów —
bo los eventu nie zna litości.
Czy słyszysz? To duchy przodków wzywają.
Pomyślność — jak rytuał trwa przez pięć chwil.
A potem, z każdym zaklęciem,
siła równa epoce: 60... 50... i mniej, gdy więcej wrogów.
Czasem zasną — ale nie boss. On nie zna snu.
Wtem uderza raz, lecz jakże silnie —
bo im więcej w tobie trucizn, przekleństw i bólu,
tym większy cios pada z nieba.
Nie krytykuje, lecz nie wybacza.
I raz tylko, między zaklęciami.
Lecz i to ma cenę — zmęczenie przychodzi zaraz potem.
A skupienie? Już nie takie, jak dawniej...
Stal ta nie zna litości.
Gdy przeciwnik się wzmacnia, ty rośniesz — nie z dumy, lecz z przekory.
Bariera? Będzie twoja.
Magiczna tarcza? Podniesie się i nad tobą.
Za każdy znak mocy wroga, cios zadaje głębiej —
pięć za każdą pychę, dziesięć za każdą wieczność,
lecz nie więcej niż trzydzieści —
bo nawet nienawiść ma swój kres.
Ale bossowie nie uginają się.
Ich aury nie pękają.
Ich przekleństwa nie są twoje.
Ten miecz nie prosi.
Ten miecz odpowiada.